
Kaczórki. Nazwa, która jeszcze do maja zeszłego roku wielu nic nie mówiła. Malutka wieś zamieszkała przez 200 osób w obrębie Roztocza. Najbliższe większe miasto? Zamość i 20-tysięczny Krasnystaw. A to właśnie stamtąd pochodzi najbardziej niesamowita kobieca drużyna polskiej piłki. Zapamiętajcie nazwę: SP Kaczórki, bo wyrósł z tego klub pełną gębą. Dziewczynki, które nie ukończyły jeszcze 12. roku życia wygrały przed rokiem ogólnopolski turniej „Z Podwórka Na Stadion o Puchar Tymbarku”, co rodzi pytanie: jak to było w ogóle możliwe?
Impreza sygnowana logiem Tymbarku to największe przedsięwzięcie w piłce młodzieżowej na Starym Kontynencie. Do tej pory wzięło w niej udział już ponad milion dzieci. Co warto zaznaczyć, chłopców i dziewczynek. Wystarczy wskazać liczbę zapisanych uczestników, która w poprzedniej edycji wyniosła 270 tysięcy dzieci (w obecnej edycji zgłoszonych jest aż 320 tysięcy). W roku 2014 było to 200 tysięcy, w tym 30 procent stanowiły drużyny dziewcząt. Z nich wybił się jeden zespół. Ze wsi, w której nawet… nie ma gdzie grać. Chyba, że weźmiemy pod uwagę szkolne boisko, na które przy minusowej temperaturze nie dało się wybiegać. Tylko teoretycznie, bo dzięki uporowi nauczycielki - Anny Szkałuby - dzieci wciąż po nim biegały. Niezależnie od pogody i mrozu - ciesząc się z możliwości gry w piłkę. Kiedy już absolutnie nie dało się wyściubić nosa poza mury budynku - zostawał korytarz, bo pomimo kilku prób, sala gimnastyczna jeszcze nie została postawiona.
- Nasza szkoła zawsze dążyła do rozbudowy, do powiększenia jej o salę gimnastyczną jednak nie doszło. Dołożyłem wszelkich możliwych starań na przestrzeni 14 lat, bo byłem dyrektorem od 1999 do 2013 roku, podobnie jak burmistrz, który jednak nie miał budżetu na tę rozbudowę. Wciąż jednak dążyłem do ukończenia budowy, mimo że byliśmy pod kreską. Ten upór sprawił, że sportowy duch walki nigdy w nas nie umarł - wspomina Krzysztof Szkałuba, mąż wuefistki. Jak zatem doszło do sformowania zgranej drużyny, która zdominowała wszystkie największe miasta w Polsce?
- Pasję się ma lub nie. Nie miałem najmniejszego wpływu na żonę. Nie musiałem jej w żaden sposób dopingować. Zawsze była zaangażowaną nauczycielką. Szkoła, w której pracujemy, miała w swoich murach pracowite dzieci z zacięciem - kontynuuje mąż zdolnej trenerki. Jak zauważa, był to lekki obłęd, co potwierdza żona, Anna Szkałuba. - Na wyjazdy składały się w głównej mierze trzy osoby. Trzech pozytywnych świrów. Jeden szaleniec to dyrektor. Drugi szaleniec to ksiądz z naszej lokalnej parafii. I wreszcie ja, czyli największy wariat. Promowałyśmy dziewczynki jak mogliśmy – tłumaczy trenerka. - Nie przesadzajmy, wspierałem je duchowo. No dobrze, czasem zdarzało się też dopingiem. Różańce się kupowało, krzyczało "Alleluja!" z dziewczynkami, a one wygrywały - wspomina z uśmiechem proboszcz, Paweł Słonopas. Ksiądz zaopatrywał w zespół w różańce do modlitwy. Dyrektor i nauczycielka w... żywność. Nigdy z kolei nie kupowano piłek. Tych było w nadmiarze, choć nie trzeba było na nie wydawać nawet złotówki. Zdolne dziewczynki wygrywały turniej za turniejem. Czy to w powiecie, czy w województwie. W ramach nagród otrzymywały kolejne futbolówki, które zapychały cały szkolny magazynek. - Dzięki temu pieniądze przeznaczaliśmy na wyjazdy. Ale i tak docieraliśmy tam prywatnymi samochodami rodziców, księdza i dyrektora. Było pod górkę, ale nie mogłem pozwolić sobie, żeby dzieci kiedykolwiek chodziły głodne - wspomina były dyrektor, a żona dodaje: - Najadłam się wstydu tylko raz. Nie udało nam się dotrzeć na imprezę do Międzyrzecza. Dzwoniłam do organizatorów, przepraszałam, ale było za mało czasu, żeby wskoczył za nas jakiś inny zespół…
Rokrocznie kolejne ekipy walczyły w rozgrywkach wojewódzkich. W Zamościu czy w Krasnymstawie. Ciężko było jednak zajść dalej, choć „Z Podwórka Na Stadion o Puchar Tymbarku” traktowano z zawsze prestiżowo. Dlatego też SP Kaczórki wystartowały do tej pory we wszystkich szesnastu edycjach. Przełom nastąpił przed rokiem, kiedy dziewczynki dotarły aż do finału ogólnopolskiego rozgrywanego na Stadionie Narodowym. Polski "Slumdog" pomnożony kilka razy, bo i bohaterek było wiele. - Marzenia przejęły nad nami władzę - dodaje wuefistka. Cel nie mieścił się w głowie, a jednak był w zasięgu ich rąk. A dokładniej nóg, zwłaszcza dwóch. Jedna z dziewczyn wyróżniała się swoim talentem, strzelając bramkikolejnym rywalkom z niewiarygodną regularnością.
Dziewczynka robiła taką furorę, że ksiądz Słonopas nie potrafi na jej wyczyny znaleźć odpowiednich słów. - Klaudia wręcz latała przy linii autowej. Pyk, pyk! Strzał za strzałem, gol za golem - była niewiarygodna – relacjonuje do dziś rozemocjonowany. Niestety, nie chciała opuścić domu rodzinnego, żeby spróbować sił w innym klubie. Interesował się nią Górnik Łęczna, krajowy potentat i najlepsza trampolina do wielkiej kariery. Właśnie z tego zespołu do Paris Saint-Germain wyjechała bramkarka Katarzyna Kiedrzynek. Sak dominowała na zawodach dzieciaków przez dobre siedem lat. Była na tyle znana w województwie, że mogła za każdym razem spodziewać się podwójnego krycia. Albo i potrójnego! Niczym Leo Messi w żeńskim wydaniu.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie