
Mąż pani Michaliny zacisnął na jej szyi linkę holowniczą. Z relacji kobiety wynika, że mężczyzna zaplanował swój atak i działał z zimną krwią. Sąd ocenił, że było to jedynie uszkodzenie ciała. Pani Michalina ma 27 lat. Przez dziewięć lat z dwójką dzieci, mężem Pawłem K. i jego rodzicami mieszkała w Srebrnej Górze (Dolny Śląsk). Pracowała jako kelnerka, mąż był kierowcą. W sierpniu zeszłego roku, Paweł K. po powrocie z podróży służbowej, w torebce pani Michaliny znalazł kilka kartek w niezaadresowanej kopercie. Uznał, że jest to list do innego mężczyzny.
- Pamiętam tylko tyle, że wszedł do
pokoju około drugiej w nocy. Obudził mnie i poprosił, żebym zamknęła
okno. Zaszedł mnie wtedy od tyłu, zarzucił mi tę linę na szyję i zaczął
dusić. Po chwili krzycząc, osuwałam się na podłogę – relacjonuje pani
Michalina.
Od tragicznej śmierci panią Michalinę dzieliły sekundy. Prawdopodobnie
uratowali ją rodzice agresora, którzy zaniepokojeni hałasem weszli do
pokoju.
- Nie przestawał i dalej mnie dusił. Wtedy wpadła jego matka i zaczęła
go odciągać, ale nie dała rady. Za nią wszedł teść, który go uderzył. To
dzięki nim zapewne przeżyłam – dodaje pani Michalina.
Z relacji pani Michaliny wynika, że następnie napastnik razem z rodzicami zaczął jej ubliżać.
- Zaczął krzyczeć, że mam kochanka. Wszyscy wyzywali mnie, że jestem
latawicą. Resztką sił zadzwoniłam do cioci błagając ją, żeby tu
przyjechali, bo mnie zabiją – opowiada.
Zaalarmowana ciotka ruszyła kobiecie na pomoc. W drodze spotkała Pawła K.
- Biegł. Zapytałam, gdzie jest Michalina i co się stało? Powiedział, że
chciał ją zabić. Znalazłam ją leżącą pod krzyżem nieopodal ich domu.
Mówiła cały czas: „nie zabijaj mnie”. Jak odsłoniła twarz, to
zaniemówiłam. Wyglądała jak człowiek po śmierci – wspomina Monika
Szczepanik, ciotka kobiety.
Tamte chwile wciąż budzą w kobiecie wielkie emocje.
- Z oczu i uszu ciekła jej krew, widoczne były pręgi po duszeniu.
Wszystko było we krwi, jej nocna koszula, klapki. To był szokujący
widok, ciężko to nawet opisać – wspomina Monika Szczepanik.
Mimo tak poważnych obrażeń, pani Michalina od razu nie złożyła doniesienia na policji.
- Przyjechał do mnie jego brat z żoną i powiedzieli, żebym się trzymała
wersji z pobiciem, to kupią mi mieszkanie. Mówili, że jak pójdę na
policję to zaczną się wizyty u psychologów, kuratorzy, żeby nie robić
dzieciom problemów – wspomina pani Michalina.
Pani Michalina zdecydowała się iść na policję. Obawiała się jednak wpływów rodziny Pawła K.
- Brat Pawła jest policjantem w Ząbkowicach Śląskich. Obawiała się, że w
związku z tym, policja nie będzie obiektywna. Bała się lokalnych
układów – mówi ciotka pani Michaliny.
Za namową ciotek, pani Michalina zgłosiła się na policję w sąsiednim
powiecie, licząc na prawidłowy przebieg śledztwa. Jednak sprawa szybko
wróciła do policji w Ząbkowicach Śląskich. Sprawę nadzorowała też
tamtejsza prokuratura. Po dwóch miesiącach postępowanie przejęła
prokuratura w Dzierżoniowie. Śledczy co prawda zatrzymali Pawła K., ale
nie przeszukali jego domu, ani nie przeprowadzili wizji lokalnej.
- W momencie, gdy pokrzywdzona składała zawiadomienie, należało zrobić
oględziny miejsca zdarzenia. Nie wiem, dlaczego policja tego nie
zrobiła. Przyznaję, że to powinno mieć miejsce – mówi Elżbieta Smolny z
Prokuratury Rejonowej w Dzierżoniowie.
Podczas dochodzenia śledczy nie zabezpieczyli też linki holowniczej,
którą duszono ofiarę. Jak się później okazało, linkę wyrzuciła do śmieci
teściowa pani Michaliny. Prokuratura nie postawiła jej z tego powodu
żadnych zarzutów, choć niszczenie dowodów jest przestępstwem.
- Matka oskarżonego zeznała, że linki znalazła, ale dopiero po jakimś
czasie i wyrzuciła je, bo były bezużyteczne w domu. Te abstrakcyjne
zeznania, to jednak zbyt mało, by postawić jej zarzuty niszczenia
dowodów – dodaje Elżbieta Smolny.
Prokuratura postawiła Pawłowi K. zarzut usiłowania zabójstwa i
wnioskowała o karę 10 lat pozbawienia wolności. Sąd nie znalazł
jednoznacznych dowodów na to, że to rodzice oskarżonego odciągnęli go od
ofiary, dzięki czemu pani Michalina przeżyła. Dlatego uznał, że Paweł
K. mógł sam zrezygnować z duszenia i zmienił mu kwalifikację czynu,
skazując go na półtora roku więzienia za uszkodzenie ciała żony.
- Tego typu zmiany kwalifikacji nie zdarzają się często. Absolutnie nie
jest moją rolą, by odnosić się do słuszności wyroku – mówi Agnieszka
Połyniak, rzecznik Sądu Okręgowego w Świdnicy.
Paweł K. początkowo przyznawał się do usiłowania zabójstwa żony, potem w
sądzie zmienił zeznania. Twierdził, że rzeczywiście dusił panią
Michalinę linką holowniczą, ale nie chciał jej zabić, a jedynie
nastraszyć.
- Sąd z takiej tragedii zrobił zwykłe pobicie, rodzinną awanturę. Nie
uwzględniono, że on ją obudził w nocy i zarzucił linkę na szyję. To
wielka niesprawiedliwość – mówi ciotka ofiary.
Paweł K. spędził w areszcie osiem miesięcy. Sąd zaliczył mu ten czas na
poczet zasądzonej kary półtora roku pozbawienia wolności. Wyrok jest
nieprawomocny.
- Nie mam słów, jak to opisać. Moje zeznania wobec zeznań mojego męża nic nie znaczą – kończy pani Michalina.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Jeden psychol,drugi brat pies a do tego poyebany sędzia. Żebyś tak zdechł w tej todze bydlaku