Reklama

Transport przepełniony strachem, łzami i wdzięcznością. Obraz ukraińskiej tragedii oczami polskich kierowców wiozących pomoc

Redaktorzy
16/03/2022 19:42

W nocy z poniedziałku na wtorek Sławek i Tomek wyruszyli w trasę. Pokonali prawie 700 kilometrów i wjechali na tereny objętej wojną Ukrainy. To miał być kolejny zwykły transport nietypowego ładunku, jaki już wielokrotnie przewozili swoją lawetą. Tym razem jednak Sławek i Tomek odbyli podróż nie tylko daleko poza wschodnią granicę Polski, ale także w głąb samych siebie. Zadaniem pracowników firmy AD-POL było dostarczenie do szpitala w Kamionce Bużańskiej specjalnego agregatu prądotwórczego ufundowanego przez gminę Środa Śląska. Przeprawa graniczna, wojenne krajobrazy, dźwięk syren alarmów bombowych, oczy wypełnione strachem, ale również łzy szczęścia i wyrazy bezgranicznej wdzięczności sprawiły, że mężczyźni przez chwilę poczuli się częścią Narodu Ukraińskiego.

Firma AD-POL otrzymała zlecenie na dostarczenie do szpitala w Kamionce Bużańskiej na Ukrainie agregatu prądotwórczego, przekazanego w ramach współpracy partnerskiej przez gminę Środa Śląska. O pomoc w zakupie sprzętu zwrócił się Mer miasteczka objętego wojną. Trudnego zadania - bez chwili zwątpienia - podjęli się jedni z najbardziej doświadczonych pracowników firmy AD-POL - Tomek i Sławek. 

Transport ruszył w noc z poniedziałku na wtorek (14/15.03.2022). Emocję jakie towarzyszyły mężczyznom podczas wykonywania zlecenia oraz obrazy jakie do tej pory widzieli jedynie w telewizji, zostaną z nimi już na zawsze. O przebiegu podróży i aktualnej ukraińskiej codzienności opowiedział nam Sławek...

Dostaliśmy zlecenie z gminy Środa Śląska na transport agregatu prądotwórczego do szpitala w miejscowości Kamionka Bużańska. Z prośbą o taką pomoc, zwrócił się Mer miasteczka do gminy w ramach współpracy partnerskiej. Wyjazd miał być niedzielę, ale dokumentacja na przejście przez granice nie była kompletna. Gmina załatwiła wszystko w poniedziałek i w nocy ruszyliśmy. 

Na granicy w Korczowej byliśmy przed 7 rano. Wjazd do szlabanu korytarzem humanitarnym udał się od ręki. Skierowano nas na pas dla ciężarówek, ponieważ chcieli sprawdzić towar, jeszcze po polskiej stronie. Pierwszy szlaban, waga i rejestracja, trwało to może z 10 minut.

Kolejny szlaban i opryskliwy pogranicznik, który zabrał nam paszporty i nie raczył poinformować, że będą pozostawione na okienku i mamy je sami odebrać. Na pytanie "co z paszportami?", usłyszeliśmy tylko pogardliwe "zostają na razie". Dopiero po kilkunastu minutach pomogli nam ukraińscy kierowcy, którzy zawołali nas i powiedzieli, że paszporty leżą na okienku.

Kolejny szlaban i rewizja transportu. Tym razem bardzo uprzejmi celnicy i sprawa załatwiona w kilkanaście minut. Przejazd na stronę ukraińska - pierwszy szlaban przejechany w minutę, drugi na kontroli dokumentów również załatwiony w 3 minuty.

Kolejny szlaban to sprawdzenie papierów transportowych. Tutaj po przekazaniu protokołów, dokumentów itp. zaczęły się schody, Pogranicznik ukraiński miał sporo uwag do tego transportu, których wyjaśnić nie potrafił. Kontakt ze stroną ukraińską, kilka telefonów, wiadomości i dostaliśmy zdjęcie dokumentu z urzędu miasta, potwierdzającego że jedziemy z tym transportem do nich.

Kolejnych kilkanaście minut straciliśmy na poszukiwanie miejsca, gdzie możemy otrzymane dokumenty wydrukować. Następne kilkanaście minut to oczekiwanie na swoją kolej u jakże ważnego celnika ukraińskiego. Nie pomagały tłumaczenia i prośby, że jedziemy z pomocą dla nich, nie dla nas.

W końcu przyszła nasza kolej, wypisywanie jeszcze kolejnych deklaracji transportowych i kilka innych spraw. Ostatecznie się udaje i po ponad 2h spędzonych na ukraińskiej stronie, dostaliśmy zielone światło na wjazd.

Otwiera się brama, na początek ujrzeliśmy jak matki z dziećmi rozbiły sobie obozowisko na dużej wysepce ronda. Obraz nędzy i rozpaczy. Łzy same stają w oczach. W międzyczasie kiedy staliśmy na granicy, w holu budynku stało ok 300 osób gotowych do przejścia na piechotę. Same matki z dziećmi, płacz, przerażenie i refleksje w nas...

Jedziemy jednak dalej, mając w świadomości, że to nie nasza wojna i wszystko będzie ok. Przecież to tylko transport, jak każdy inny dla nas. Po przejechaniu dosłownie 3km w głąb Ukrainy widzimy pierwsze szykany ustawione z betonu, stali, worków z piaskiem i żołnierze z karabinami w ręce zatrzymujący pojazdy. Kontrola kto, gdzie i po co jedzie. Nam machnęli bo byliśmy oklejeni jako pomoc humanitarna.

Każde kolejne miasteczko, wioska, co kilka kilometrów na głównej drodze, wszędzie zasieki, szykany, betony ma drodze, worki z piaskiem i ludzie, obywatele Ukrainy, koczujący tam i wyglądający jakby czekali na rosyjskie wojsko...

Dojeżdżamy na miejsce. Wychodzi dyrektor szpitala, pojawia się Mer, sekretarz miasta i personel szpitala. Wszystkim zaszkliły się oczy, wszyscy dziękują jak szaleni, łzy lecą im ze szczęścia za pomoc jaką dostali.

U nas nastroje zmieniają się na refleksje, nostalgię.. I głuchą ciszę w głowie, bo jakby już jesteśmy bliżej tego wszystkiego. Widzimy to cierpienie, ten strach wokół...

Po rozładunku dostajemy zaproszenie na kawę i obiad do Ratusza wspólnie z burmistrzem. Wychodzimy z auta w centrum miasta i nagle rozlega się alarm bombowy. Po chwili zapada całkowita cisza... Euforia znika. Przerażeni, słyszymy od włodarzy miasta, że zostały wystrzelone rakiety, ale na szczęście nie w naszą stronę - dlatego alarm ucichł.

Obiad, kawa, rozmowa, dopełnienie formalności, uściski dłoni i odjeżdżamy. Żegnają nas ze łzami w oczach, szczególnie burmistrz miasta. Z ogromną nadzieją, że nie będą musieli używać tego agregatu, który ma zasilić w prąd cały szpital, który zostaje im oddany całkowicie na potrzeby leczenia rannych w wojnie ludzi. Tak na wszelki wypadek, gdyby jednak ktoś odciął im prąd...

Powrót do granicy wyglądał podobnie, choć inna droga, to wszędzie ten sam obraz. Zasieki, szykany, ludzie z karabinami i nieustannie podążające w kierunku granicy cywilne auta. Tym razem jedziemy w kierunku przejścia granicznego w Hrebenne. Tam znowu przejazd korytarzem humanitarnym. Nagle zatrzymuje nas ukraiński żołnierz. Prosi, aby przewieźć przez granice kobietę, jej starszą już matkę oraz dwójkę malutkich dzieci w wieku 10 i 20 miesięcy, które niczego nieświadome śpią w nosidełkach.

Oczywiście bez chwili zastanowienia ich zabraliśmy.

Pierwszy szlaban, kilka minut. Drugi i paszporty, to już przeszło 40 minut.

Dopiero po kolejnej mojej interwencji, w związku z malutkimi dziećmi, załatwili sprawę. Kolejny postój to cło. Choć jedziemy na pusto, to pieczątka musi być. Tu kilka minut i przejazd na polską stronę po przeszło godzinie od wjazdu na granice.

Polska strona tym razem okazała się problematyczna. Najpierw wjazd na rentgen i sprawdzenie samochodu, potem znowu skierowanie na pas dla ciężarówek i wjazd na wagę (choć jedziemy na pusto). Brak ładunku na odkrytej platformie wyraźnie wskazuje na pusty przejazd. Mimo to prawie godzina przestoju, po czym nagle słyszę, że mam udać się do celnika do biura. Idę więc.. Tam słyszę idiotyczne pytanie "po co Pana tu skierowano?". Nie wiem, Pana kolega mnie tu skierował - odpowiadam rozkładając bezradnie ręce...

"Dobra, niech Pan jedzie.. tylko, że waga z dowodu jest mniejsza niż rzeczywista...?!

Przecież jest nas 6 osób i bagaże ukraińskich uchodźców... ehhh brak słów... idę do auta już mocno poddenerwowany.

Przed nami ostatni szlaban i znowu oczekiwanie 30 minut.. Po interwencji do celniczki, dowiadujemy się, że kierowca uszkodził szlaban i dlatego stoimy tu od pół godziny. Brak słów!!

W końcu jesteśmy po polskiej stronie. Wysadzamy kobietę z matką i dziećmi, które od razu wsiadają do innego auta - Polaka, który na nich czeka i zabiera do siebie. 

Misja zakończona...wracamy do domu..

Po drodze rozmawiamy o tym co widzieliśmy i słyszeliśmy. Dopada nas ogromna radość, że zrobiliśmy to dla nich. Że pomogliśmy i zrobilibyśmy to dziś już drugi raz.

Ogromne szczęście tych ludzi, zarazem ich strach i cierpienie sprawiają, że naprawdę poczuliśmy się potrzebni właśnie tam, że czujemy się spełnieni....

Zrobilibyśmy to pewnie kolejny raz, gdyby trzeba było, nawet czując na plecach ten strach, życzymy im, aby to wszystko się skończyło, aby nie musieli już więcej uciekać i się bać. Szczególnie, że te dzieci, kobiety, starsi ludzie, którzy uciekali w kierunku Polski, cały swój dorobek życia zostawili tam, zaczynając od nowa z niewielka torbą podróżną....

 

Transport przepełniony strachem, łzami i wdzięcznością. Obraz ukraińskiej tragedii oczami polskich kierowców wiozących pomoc

AD-POL Pomoc Drogowa

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo 24wroclaw.pl




Reklama
Wróć do