
Nadzieja umiera ostatnia. To określenie idealnie pasuje do sytuacji w jakiej znalazła się Pani Kinga i jej rodzina. Wrocławska, niestety już była restauratorka, jest na skraju. Na skraju wytrzymałości, na skraju nadziei a na końcu na skraju bankructwa. Jedna decyzja rządzących diametralnie zmieniła całe życie Pani Kingi i jej bliskich.
Przygoda Pani Kingi z gastronomią rozpoczęła się ponad 4 lata temu. Wraz z partnerem zaczynali od małej kawiarenki, która z biegiem czasu przerodziła się w Bistro. Każdy kto chociaż raz w życiu prowadził swój biznes doskonale zdaje sobie sprawę z tego ile pracy trzeba włożyć w to aby wyrobić sobie markę, która pozwoli nam na rozwój. Ciężką pracą i kosztem prywatnego życia Pani Kindze udało się rozwinąć skrzydła. Wspólnie z partnerem prowadzili trzy całkiem dobrze prosperujące restauracje we Wrocławiu. "Jak u Babci Bistro" miało się całkiem przyzwoicie.
My nie potrzebowaliśmy pomocy magicznej Magdy G. Pracowaliśmy na świeżych i sprawdzonych produktach. Razem z partnerem Pawłem byliśmy specami od wszystkiego. Byłam kucharzem, sprzątaczką, księgową i byłam też mamą. Na rodzinnych wakacjach byliśmy tylko raz. Nie było na to czasu, praca była wszystkim...- opowiada w rozmowie z nami Pani Kinga
Nie zawsze było kolorowo
W biznesie Pani Kingi nie zawsze było cudownie. Jak każdy zmagała się z różnymi problemami. Główny lokal który znajdował się przy ulicy Marco Polo we Wrocławiu był wynajmowany na zasadzie umowy wiązanej. W 2019 roku właściciele bistra chcieli wykupić lokal, niestety nie posiadali kwoty blisko miliona złotych i ostatecznie lokal zakupiła inna osoba. Restauratorzy mogli nadal prowadzić swoją działalność. Pani Kinga zaszła w bliźniaczą ciąże. Nic nie zapowiadało nadchodzącej tragedii. Właściciele lokalu, podjęli ryzyko. Zaciągnęli kredyt na kolejne bistro.
Pierwszy lockdown
To spadło na nas jak grom z jasnego nieba. Szykowaliśmy jedną z większych imprez opartych na cateringu. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Z wpłaconej zaliczki zakupiliśmy potrzebne produkty i wszystko było jak zawsze. Z dnia na dzień dowiedzieliśmy się że rząd zmienia nasze plany. Musimy się zamknąć. Pieniądze z zaliczki należało oddać a sprzedaż mogła odbywać się jedynie poza lokalem. Kto w tamtym czasie myślał o tym żeby zamówić coś na wynos? Ludzie bali się wyjść z domu, bali się wpuścić kogoś obcego do mieszkania. Jak to miało się udać ? - pyta Pani Kinga
Miesięczny koszt utrzymania jednego lokalu to 50 tyś złotych. Bywało więc też tak że nie starczało na opłacenie obowiązujących składek Zus. Zadłużenie wykluczyło właścicieli z pomocy w ramach PFR.
Niech rzuci kamień ten który prowadził biznes i nigdy nie zdarzył mu się gorszy miesiąc. W naszym przypadku takim okresem był wrzesień i październik 2019 roku. Ludzie wysyłają dzieci do szkół, przeważnie są już po urlopach a co za tym idzie ograniczają wydatki. Nie w głowie im posiłki na mieście. Nie zdążyłam wyrównać zaległości, przez to nie mogłam skorzystać z pomocy PFR. Chciałam dogadać się z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych. Zgodzili się na spłatę w ratach, warunkiem była spłata odsetek w ciągu 7 dni. Zapłaciłam. Ósmego dnia zajęli mi konto. Wyjaśnienia sprawy trwały za długo, nie mogłam zasięgnąć subwencji - tłumaczy restauratorka
Miesiąc po lockdownie Pani Kinga zamknęła pierwszy lokal. Z decyzją o zamknięciu ostatniego czekała do czerwca. Od rządu otrzymała 2080 zł postojowego i 5 tyś jednorazowej pomocy z tarczy antykryzysowej. Wszystko posypało się jak domek z kart. Efekt domina doprowadził do sytuacji w której wysokość zobowiązań sięga 180 tyś złotych. Banki wypowiadają kredyty, pracownicy czekają na zaległe wynagrodzenie a kontrahenci co chwilę pukają do drzwi.
Odsetki rosną każdego dnia. Obecnie otrzymałam dwa wypowiedzenia z banku. Linii obrotowej i jednego kredytu oraz wypowiedzenie z telekomunikacji. Co gorsza bank co miesiąc dokłada mi 400 zł dodatkowego kosztu ponieważ nie wyrabiam na koncie firmowym wymaganego obrotu - opisuje sytuację Kinga Malinowska
Tak nie da się żyć! Za każdym zobowiązaniem stoją ludzie, którym te pieniądze się zwyczajnie należą. Zostałam z trójką małych dzieci i z ogromnymi długami. Czasami boję się wyjść na ulicę. Boję a może i też wstydzę. Nigdy nikogo o nic nie prosiłam. Udzielałam się w różnych akcjach charytatywnych. Zawsze słyszałam Kinga jak nie ty to kto? Dasz rade! Nie nie dam, nie mam już siły. Jestem tym wszystkim psychicznie zmęczona. Wspieram tych, którym udało się przetrwać i popieram akcję otwieraMy. Gdybym teraz była na rynku pierwsza bym się otworzyła - zaznacza Pani Kinga
Restauratorka założyła internetową zbiórkę na stronie zrzutka.pl. Do końca pozostało 11 dni. Aby ratować sytuację i ograniczyć koszty utrzymania, Pani Kinga wraz z rodziną wyprowadziła się z Wrocławia. Robią co mogą aby znaleźć wyjście z sytuacji. Dziś w trakcie rozmowy do właścicielki "Jak u Babci Bistro" dotarły kolejne złe wiadomości. W sądzie w Lublinie odbyła się sprawa. Dług zwiększa się o kolejne opłaty sądowe i komornicze.
Link do zbiórki - https://zrzutka.pl/u8cgvy
Rząd pozbawił nas wszystkiego. 11 dni do końca...
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Co za bzdura... Przecież ona zamknęła swoje knajpy jeszcze przed lockdownem a pracownikom wisiała niewypłacone pensje z kilku miesięcy, których i tak nie chciała później wypłacić pod pretekstem „wyniesionego towaru”...