
Tragiczny finał "opieki" nad staruszką 86-letnia, chora na Alzheimera, pani Celina, zakończyła życie w strasznych męczarniach. Po tym, jak wyszła z domu i zabłądziła, samotna, wycieńczona i głodna umierała przez kilka dni w lesie. W przeszłości wielokrotnie zdarzało się, że kobieta błąkała się po ulicach, a sąsiedzi alarmowali o tym opiekę społeczną. - Nie wszystko da się przewidzieć. Jakość usług opiekuńczych była sprawdzana! - bronią się teraz pracownicy społeczni.
Pani Celina miała 86 lat, od czterech chorowała na Alzheimera. W
przeszłości była księgową, ławniczką sądową i opiekunką społeczną. Od
lat mieszkała sama i nie było nikogo, kto mógłby się nią zaopiekować.
"Coś się ze mną dzieje"
- Była kobietą elegancką, zadbaną - wspomina ją jedna z sąsiadek, pani
Iwona. Pani Celina była bardzo lubiana. To sąsiedzi zaalarmowali opiekę
społeczną, że zachorowała na Alzheimera. - Była jesień 2012 roku. Ona
sama mi mówiła: "coś się ze mną dzieje, bo nie pamiętam pewnych rzeczy" -
wspomina pani Iwona, sąsiadka pani Celiny.
Opieka społeczna przyznała więc pani Celinie opiekunkę. Przez ostatnie
półtora roku bezpieczeństwo miała zapewniać jej 70-letnia pani. Kobieta
miała przychodzić do pani Celiny codziennie o różnych porach, ale według
sąsiadów było inaczej: widywali ją tylko w pierwszej połowie dnia. Poza
tym była u pani Celiny krócej niż zakontraktowane 6 godzin.
W pobliskim sklepie słyszymy, że chora, starsza pani sama przychodziła
po zakupy. - Opiekunka ją wysyłała z kartką, na której zapisywała, co
kupić - mówi sprzedawczyni. Od sąsiadów dowiadujemy się też, że pani
Celina sama zrzucała węgiel do piwnicy, rąbała drewno, a przede
wszystkim regularnie błąkała się po okolicy. Wychodziła z domu lekko
ubrana - nawet boso - i szukała swoich zmarłych przed pięćdziesięcioma
laty rodziców.
- Zdarzało się, że stała przed wejściem do naszego przedszkola i prosiła
rodziców, którzy przychodzili po dzieci, o pomoc. Mówiła, że nie wie,
gdzie jest jej dom - opowiada Weronika Chałupniczak. - Opiekunka
podawała jej obiad i to było wszystko, co robiła - dodaje pani Teresa,
sąsiadka. Kobieta podkreśla też, że - wcześniej tak przecież elegancka -
pani Celina stawała się coraz bardziej zaniedbana, chodziła w brudnych
ubraniach.
"No, dobrze, postaramy się coś zrobić"
Iwona Cygan spotkała ją zimą. Bardzo lekko ubrana pani Celina chodziła
po okolicy i mówiła, że szuka swoich rodziców. Kobieta zadzwoniła po
policję. Potem regularnie widywała starszą panią. - Poszłam, do pomocy
społecznej, a tam usłyszałam: "no, dobrze, postaramy się coś zrobić" -
relacjonuje kobieta.
Weronika Chałupniczak napisała w tej sprawie oficjalne pismo. - Chodziło
o bezpieczeństwo tej kobiety - podkreśla. I chociaż z opieki społecznej
przyszła odpowiedź, w której zapewniono, że "MOPS podejmie działania w
ramach swoich kompetencji", to niewiele się zmieniło. - Nie zauważyłam,
żeby czas pracy opiekunki został wydłużony. Nikt tej kobiety nie
pilnował i nie był w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa. Skończyło się
tragicznie - mówi Weronika Chałupniczak.
Agonia w lesie
Pod koniec kwietnia pani Celina wyszła z domu i już nie wróciła. Kilka
dni później znaleziono ją martwą w lesie. Staruszka umierała samotnie
przez kilka dni. - W toku postępowania wyjaśniane są kwestie sprawowania
opieki nad tą panią - mówi rzeczniczka Prokuratury Okręgowej we
Wrocławiu Małgorzata Klaus.
Tymczasem dyrektorka MOPS we Wrocławiu broni swoich pracowników. -
Opiekunka sprawowała dobrze opiekę: mieszkanie było posprzątane, posiłek
przygotowany i pani Celina była zadbana, uśmiechnięta - przekonuje
Sylwia Kuczyńska. - Nie wszystko się da przewidzieć. Jakość usług
opiekuńczych była sprawdzana - dodaje pani dyrektor.
- Pani Celina powinna umierać z godnością ludzką: w ośrodku, pod okiem
lekarzy. Nie zasłużyła na taką śmierć! - mówi Iwona Cygan.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie