Reklama

Problem biedy spowodowanej pandemią jest coraz poważniejszy

10/04/2021 11:03

Jeszcze ponad rok temu wiedli normalne życie. Dzisiaj tracą pracę, dach nad głową, w końcu nie mają, co jeść. Problem biedy spowodowanej pandemią jest coraz poważniejszy. Wiele osób chce pracować, ale z powodu lockdownu w nie może znaleźć zatrudnienia.

- Jeżdżąc tramwajem, widzę mnóstwo zagubionych ludzi. Po twarzach widać, że są smutni, załamani – opowiada motorniczy Jan Piontek. I dodaje: - Ostatnio miałem w tramwaju dziewczynę, która płakała. Powiedziała, że nie ma pieniędzy i nie chce wracać do domu, bo nie ma na czynsz. To przykre. Czas pandemii doprowadził do tego, że ludzie tracą pracę i zostają bez środków do życia.

Pan Jan rano kieruje tramwajem, a od południa pracuje jako wolontariusz. Jest szefem fundacji „Weź Pomóż”, która współpracuje z Bankiem Żywności. Wolontariusze przekazują jedzenie najbardziej potrzebującym mieszkańcom Wrocławia. Codziennie w kolejce po żywość ustawia się ponad tysiąc osób. Często trzeba stać kilka godzin. A potrzebujących z dnia na dzień przybywa.

- Człowiek nie przychodzi do pana Jana dla atrakcji, przychodzi po chleb – mówi pani Marzena. I dodaje: - Nie pracuję od 4 marca, kiedy zamknęli restauracje. 4 marca tamtego roku. Smutne, płakać się chce, czasami nie mogę wstać z łóżka. Pojawiają się stany depresyjne.

Jan Piontek doskonale rozumie osoby ustawiające się w kolejce. - W swoim życiu przeżyłem głód. Zbierałem po śmietnikach. Nie zapomniałem tego. Wiem, co to znaczy. Widzę dużo biedy i głodu. Covid spowodował, że ci ludzie potracili pracę, mają długi, nie mają, co do garnka wrzucić.

- Wśród nowych osób, które widzę w kolejce, była młoda kobieta z dzieckiem. Straciła pracę tylko dlatego, że nie miała, co zrobić z dzieckiem, bo chorowało i nie mogła oddać go do żłobka. Pracodawca podziękował tej pani za pracę – daje przykład Piontek.

- Jestem szczęśliwa. Młody (kilkuletni syn) będzie miał, co zjeść i to jest najważniejsze, a było już tak, że musiałam wybierać, czy zjem ja czy on – mówi jedna z kobiet, która odebrała paczkę.

Lockdown

Pan Michał jest kolejną osobą, która na skutek lockdownów straciła pracę. - Mam czteroosobową rodzinę – żonę i dwójkę dzieci. I psa. Od 2007 roku prowadziliśmy własny biznes, własną działalność gospodarczą, która bazowała na gastronomii i hotelarstwie. Hotele zamknięte, restauracje zamknięte. Nikt nie organizował jakichkolwiek imprez czy konferencji. Jak mieliśmy mnóstwo zleceń, tak zaczęło ich braknąć. Nagle okazało się, że nie mamy pracy, nie mamy nic – opowiada mężczyzna.
Mężczyzna sprzedał firmowy sprzęt, żeby mieć, za co żyć. W końcu zabrakło pieniędzy. Przestał płacić za wynajem mieszkania. Zwrócił się po pomoc do instytucji.

- Zaproponowano mi, żebym przeprowadził się z dziećmi, żoną i psem do noclegowni. Ale noclegownie nie są przeznaczone dla całych rodzin, to są pojedyncze łóżka w danych miejscach. Nie wyobrażam sobie, żeby żyć tam z całą rodziną – mówi pan Michał.

- Taką propozycję pan Michał dostał z ośrodka pomocy społecznej – wskazuje Adrianna Porowska, prezes Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej. I dodaje: - Dla nas to znak, że coś po prostu nie działa, że tak nie powinno być. Ludzie, którzy mają dzieci, prowadzili do tej pory normalne życie, a teraz mają trafić do noclegowni… Za tym mogłyby pójść poważne konsekwencje, na przykład zainteresowanie odpowiednich służb dziećmi i sprawowaniem nad nimi opieki. To na pewno byłoby traumatyczne dla całej rodziny.

Fundacja Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej wsparła rodzinę pana Michała i zapłaciła miesięczny czynsz. To pozwoli na znalezienie pracy i szybkie przekwalifikowanie się.
- W związku z tym, że kiedyś zrobiłem sobie licencję taxi, to zacząłem jeździć na taksówce, żeby mieć, co do przysłowiowego gara włożyć. Od końca zeszłego roku wysyłałem CV, gdzie tylko dało radę i znalazłem firmę, która jest w stanie mnie zatrudnić. Będę kierowcą autobusu, jestem w trakcie szkolenia, przebranżowienia się – opowiada pan Michał.

- Pandemia ma to do siebie, że większa liczba osób będzie doświadczała różnego rodzaju kryzysów. Kryzysów z zatrudnieniem, potem finansowych i mieszkaniowych. Wielu ludziom wydawało się, że kryzys bezdomności ich nie dotyczy, bo bezdomność kojarzyła się z kimś, kto siedzi na Dworcu Centralnym – brudny, śmierdzący i zarośnięty. Ale bezdomność zaczyna się w domu – mówi Porowska. I podkreśla: - W przypadku każdej osoby, której pomagaliśmy, zaczynała się w domu.

Jan Piontek pracując w fundacji, nie raz obserwuje ludzi na skraju załamania. - Byłem u kobiety, której wcześniej pomagałem. Otworzyła mi 7-letnia córka tej pani i mówi mi, że mama siedzi na parapecie i chce wyskoczyć. Powiedziałem: „Co ty robisz kobieto, zejdź, ja ci pomogę”. Powiedziała, że nie ma, co dać dzieciom do jedzenia. Prosiłem, żeby zeszła. Mówiła, że w MOPS-ie powiedzieli jej, że trzeba czekać, a co ona da dzieciom? – przywołuje pan Jan.

- Sytuacja w naszym kraju jest beznadziejna. Pracy było bardzo dużo, a teraz nie ma jej prawie wcale. A jak jest, to trzeba się o tę prace bić. Wiem, że nie tylko ja jestem w takiej sytuacji. Wiem, że każdemu jest ciężko. Że ludzie mają małe dzieci i są zrozpaczeni. Kupa ludzi jest w depresji, wpadła w nerwicę. Słyszę to po znajomych. Sytuacja w kraju jest tragiczna, niech rząd cos z tym zrobi, bo tak dłużej nie pociągniemy – apeluje pani Marzena, która straciła pracę.

 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo 24wroclaw.pl




Reklama
Wróć do